Po raz kolejny zostałam mamą
18 sierpień, czwartek rano, coś przed godziną 6, pobudka na oddziale, codzienny pomiar temperatury, ktg, obchód lekarzy. Tuż po godzinie 9 zaczynają mnie przygotowywać do cesarki, troszkę się boję, ale chcę to już mieć za sobą. Gdzieś za drzwiami czeka mój mąż i też się stresuje bo nie wie, że to już za chwilę nasz maleńki dzidziuś będzie na świecie. Znieczulenie w kręgosłup szybko zaczęło działać, nie czuję chyba całego brzucha, robi mi się zimno. Patrzę w sufit, żeby przypadkiem w lampie nie zobaczyć swojego wielkiego rozkrojonego brzuchola. Czuję szarpnięcie – o 9:15 rodzi się Mikołaj. Za chwilę podchodzi pani dr i pokazuje mi maleńkiego, fioletowo-różowego, pomarszczonego człowieczka, całego w mazi. Jeszcze ma zamknięte oczka ale po chwili płacze, głosik ma donośny 🙂 Przez chwilę mogę poczuć na swoim ciele cieplutkiego syneczka, szybki całus w czółko i zabierają go. Badają maluszka, słyszę że wszystko jest z nim dobrze, waży 3940 g, ma 56 cm, otrzymał 10/10 punktów w skali Apgar.
Dziwne uczucie, czuję jakąś pustkę w brzuchu, nie ma już w nim mojego wiercioszka ale słyszę go, jest już z nami. Przez chwilowo uchylone drzwi widzę uśmiechniętego męża 🙂 Teraz jeszcze tylko szycie i czyszczenie – trochę to trwało. Wywożą mnie na górę, teraz mam odpoczywać, nie podnosić głowy i tak przez kilka godzin. Trochę gorzej było, jak znieczulenie zaczęło schodzić i trzeba było wstać po 12 godzinach „leżakowania”. Ciężko jest mi wstawać z łóżka i jeszcze to pieczenie, szczypanie i ból w okolicach cięcia. Ale dam radę, jakoś się przemęczę choć łzy same cisną się do oczu, trochę z bólu a większości ze szczęścia.
Na drugi dzień Bartuś przyszedł w odwiedziny aby poznać swojego braciszka, na jego widok uśmiecha się od ucha do ucha, Mikołajek od pierwszych chwil skradł jego serduszko 🙂